Uwaga, strona ma status "archiwalna pamiątka". To i owo nie działa i działać już raczej nie będzie.
Ale jest co poczytać i pooglądać. Zapraszamy!
PS Adresy mailowe nie działają. Jeśli chcesz o coś zapytać, skontaktuj się z nami tędy.



dziennik filmy mapa liczby o nas kontakt księga gości linki
wstęp alfabet <<< dzień 10 >>> zdjęcia dziennik


Dziesiąty dzień to rajd przez iście księżycowe krajobrazy. Nic dziwnego, że właśnie na Islandii NASA postanowiła założyć próbną stację marsjańską. Fani "Władcy Pierścieni" Tolkiena (czytanego oczywiście wyłącznie w oryginale lub tłumaczeniu Marii Skibiniewskiej) też mogliby poczuć się jak w domu. W mordorowym pejzażu zabrakło tylko czarnej bramy, albo kolumny maszerujących wojaków czarnego władcy. Za to mieliśmy cały czas w polu widzenia górę ognia, dziś co prawda uśpioną i przykrytą śniegiem Heklę, ale o tym później.

Było bardzo zimno i padało coś w rodzaju deszczu, choć bardziej przypominało to gnaną wiatrem mokrą mgłę. Przeprawiliśmy się przez rzekę Þjórsá, najdłuższą na Islandii (230 km), pokonaliśmy wpław kilka standardowych potoków, aż w końcu powitał nas kolorowy zawrót głowy. Bajeczny krajobraz, niesamowite szczyty, rozlewiska lawy, niebieskie górskie jeziora i gorące źródła - oczywiście nie zabrakło amatorów kąpieli, choć temperatura powietrza osiągała w porywach (zimnego mokrego wiatru) 5 stopni powyżej zera. Landmannalaugar to drugie co do wielkości geotermalne pole na Islandii. Nieziemsko kolorowe szczyty są zbudowane z riolitu, mieszaniny minerałów przekształconych przez działalność geotermiczną i wulkaniczną. Po nasyceniu oczu cud-widokami popędziliśmy dalej, zostawiając z tyłu osłupiałą wycieczkę. Gdy jej uczestnicy usiłowali przedostać się przez potok, na ich oczach rozstąpiła się woda i nim chwycili za aparaty i kamery, nasz samochodzik poniósł nas w stronę Hekli.

Ciąg dalszy rajdu to były długie i proste odcinki, dzięki czemu ustanowiliśmy księżycowo-marsjański rekord prędkości. W końcu trafiliśmy na potok-wyzwanie. Pytanie: co robimy? Odpowiedź: podkręcamy muzykę i jedziemy! Na wszelki wypadek wszyscy wysiedli, dzięki czemu samochodzik zahaczył o ziemię tylko ciut.

Irlandzki mnich, święty Brendan, zbudował około roku pięćsetnego łódź, na której popłynął na zachód w poszukiwaniu "rajskich wysp" na Atlantyku. W książce "Navigatio Sancti Brendani" czytamy, jak św. Brendan przepływając obok jakiejś wyspy (a była to Islandia) oglądał wybuch ognia i dymu oraz lecące bloki kamieni. Już od średniowiecza wielokrotnie pojawiał się motyw Hekli jako "wrót piekieł". Hekla, po islandzku "kaptur, czepek", to najwyższy czynny wulkan wyspy: 1491 m n.p.m.

"Hekla jest stratowulkanem, który powstał w rezultacie wylewów o charakterze liniowym z kilku szczelinowych kraterów, rozsianych na obszarze kilkunastu kilometrów". Wybuchy następują co kilkadziesiąt lat, ostatnio w 2000 r. Erupcjom towarzyszą najczęściej lekkie trzęsienia ziemi oraz spływy gwałtownie topniejących lodów, tzw. jökulhlaupy - w czasie erupcji w latach 1947-1948 w jednej fali spłynęło około 3 km3 wody!
Potworna eksplozja wyrzuciła wówczas popiół na wysokość 30 km. Chmura powędrowała na wschód i po 52 godzinach dotarła do stolicy Finlandii, Helsinek. Grzmot wybuchu można było słyszeć nawet w odległości 300 km na wysepce Grímsey, leżącej na kole podbiegunowym na północ od głównego lądu. Lawa pokryła 40, a warstwa popiołu 130 km2 powierzchni Islandii. Słynny był też wybuch w 1104 roku , kiedy to Islandia była już zaludniona i pozostało wiele opisów tego wydarzenia. Wulkan wyrzucił wtedy mnóstwo popiołu i pokrył nim dużą część wyspy. Pastwiska były zniszczone, wiele domów zostało zasypanych. Nawet na północy Islandii, w odległości 200 km, warstwa popiołu miała 10 cm grubości. Po wybuchu w 1970 roku zawartość fluoru w powietrzu była tak wielka, że w Reykjavíku w wielu domach pokrytych malowaną blachą zniszczeniu uległa farba.

Hekla na razie śpi, ale stale można spodziewać się dalszych wybuchów. Tereny wokół są niezamieszkałe, a wulkan jest pod stałą obserwacją. Turystów ostrzega się, aby nie zapuszczali się w jego pobliże. Nam udało się dotrzeć do miejsca, w którym droga opadała w kierunku pól lawowych tak stromo, że niekoniecznie dalibyśmy radę wjechać z powrotem. I tylko to nas powstrzymało od zdobycia szczytu. I tej wersji będziemy się trzymać.

W drodze powrotnej złożyliśmy wizytę islandzkim kucom. Koń islandzki to przede wszystkim wierzchowiec. Przez ostatnie 800 lat nie sprowadzano na wyspę żadnych innych koni i kuców, dlatego konie islandzkie są chyba najczystszej krwi ze wszystkich ras. Są znakomicie przystosowane do miejscowego klimatu i przyrody, niezwykle wytrzymałe, niewysokie, mają minimalne wymagania jeśli chodzi o opiekę i paszę. Dzięki swoim cechom były w XVIII i XIX w. wykorzystywane w angielskich kopalniach węgla. Jako wierzchowce zostały sprowadzone do Europy i Ameryki dopiero w czasach współczesnych.

Konie islandzkie są małe, mierzą zaledwie od 132 do 146 cm wysokości. Mają bujne owłosienie grzywy i ogona, pokaźne i szorstkie szczotki pęcinowe oraz spadzisty zad. Mają też wszystkie rodzaje umaszczenia. W selekcji islandzkich koni zwraca się uwagę przede wszystkim na chody. Są to jedyne konie europejskie poruszające się pięcioma rodzajami chodów. Obok stępa, kłusa, galopu i cwału mają jeszcze tak zwany inochód. Koń nie unosi równocześnie kończyn po przekątnej ciała, lecz z jednej strony (obie prawe, obie lewe nogi), tak samo jak wielbłąd. Nie wiemy jakim cechują się charakterem, ale na pewno są bardzo towarzyskie. Chętnie pozują i są ciekawskie, tylko dzięki ogrodzeniom nie zostaliśmy zadeptani.

Tego wieczoru ostatni raz widzieliśmy zorzę.
tekst MT




zdjęcia z dnia 10

wstęp alfabet <<< dzień 10 >>> zdjęcia początek

dziennik filmy mapa liczby o nas kontakt księga gości linki

© 2005-2017 Michał Terajewicz