Rano przed schroniskiem w Hvoll zobaczyliśmy drzewa stojące w wodzie.
Musiały przyjść w nocy, bo poprzedniego dnia ich nie widzieliśmy.
Zaraz po tym, jak nie nakarmiliśmy kaczek kręcących się koło samochodów,
ruszyliśmy w stronę parku Skaftafell. Obejmuje on fragment lodowca Vatnajökull,
największego na Islandii, drugiego w Europie i czwartego na świecie.
Właśnie pod nim w listopadzie 1996, w kalderze Grímsvötn, obudził się wulkan.
Trzy kilometry sześcienne wody spłynęły przez sandr do oceanu, unosząc
wszystko, co stało im na drodze, w tym 900 metrowy most na rzece Skeiðará.
Łożysko rzeki rozszerzyło się z 300 do 2000 m. Podczas kulminacji z
lodowca spływało 45 000 m
3 wody na sekundę, niosąc ze sobą góry
lodowe - niektóre ważyły nawet 2000 ton. Nas te liczby jednak nie przeraziły i pomknęliśmy drogą nr 1 przez sandr w stronę Skaftafellsjökull, jednego z jęzorów największego lodowca na Islandii.
Po dotarciu na miejsce ruszyliśmy piechotą w stronę lodowca, mijając po drodze tabliczki oznaczające jego zasięg w przeszłości. Lodowiec się cofa, a my podążyliśmy jego tropem - trudno było nie zauważyć moren bocznych i czołowych oraz wszystkiego co zostawia za sobą cofająca się gigantyczna masa lodu. Gdy doszliśmy do miejsca, w którym wszyscy inni turyści zawracali, zaczęło się robić ciekawie, więc poszliśmy dalej. Po karkołomnej wspinaczce przez skalną ścianę (ciekawe, gdzie i kiedy byśmy wyłowili Martę, gdyby wpadła w ten przerębel) weszliśmy na lodowiec. Wrażenia nie da się opisać, więc musicie zadowolić się zdjęciami. Człowiek czuje się maleńki i nieważny, zwłaszcza gdy wspomnimy, że Skaftafellsjökull jest tylko małym jęzorkiem Vatnajökull.
|
Cali i w komplecie wróciliśmy z lodowca i pomknęliśmy na umówioną sesję fotograficzną z najbardziej chyba charakterystycznym wodospadem na Islandii.
Ale co to? Po drodze... las! No, prawie. Takie trochę większe krzaki, za to bardzo malowniczo się komponujące z rzeką i mostkiem.
Co zrobić, gdy się zabłądzi w islandzkim lesie? Trzeba wstać z kolan.
Po drodze mijamy Hundafoss (Psi Wodospad), z którego progu świetnie widać sandr poprzecinany spływającymi z lodowca rzekami, mijającymi odbudowany długi most i wpadającymi na horyzoncie do oceanu.
Na koniec wspinaczki dotarliśmy do wodospadu Svartifoss (Czarny Wodospad).
Spada on w miejscu, w którym widać fantastyczne kształty słupów bazaltowych.
Spacer między ich wielkimi odłamkami leżącymi wszędzie wokół, to niezapomniane przeżycie.
W drodze powrotnej w krzakach zaskoczyła nas tęcza, która prześladowała
nas aż do powrotu do schroniska. W międzyczasie obejrzeliśmy z bliska
pamiątkowe
szczątki mostu zmiecionego przez wodę w 1996 roku, rzuciliśmy ostatnie spojrzenia na
lodowiec i poczuliśmy się gotowi do rajdu przez Lakagígar. A przynajmniej
tak nam się wydawało...
zdjęcia z dnia 3