Rano odkryliśmy piękny pejzaż za naszym schroniskiem w Holl,
po czym ruszyliśmy w stronę fiordów. Pierwszy przystanek -
pożegnanie z lodowcem Skaftafellsjökull i żwirownią.
Drugi przystanek - malownicza kapliczka z cmentarzem.
Potem dotarliśmy do Zatoki Lodowcowej, kawałka
Grenlandii na Islandii.
Jökulsárlón, Zatoka Lodowcowa, to część Jökulsá á Breidamerkursandi,
jednej z najkrótszych rzek na Islandii (1,5 km). Wielkie bloki 1000
letniego lodu odłamują się od lodowca Breiðamerkurjökull
(jęzor lodowca Vatnajökull). Olbrzymie góry lodowe przepływają
przez lagunę i suną do oceanu. Zatoka nie jest zbyt szeroka, ale
jej głębokość sięga nawet 160 m. To tutaj kręcono sceny do filmu
Die another day z Jamesem Bondem.
Wróciliśmy ze spaceru po czarnej plaży przy Jökulsárlón
nad oceanem i wjechaliśmy krętą górską drogą na wysokość 840 m na
lodowiec Skálafellsjökull (to kolejny jęzor lodowca Vatnajökull).
Tam zrobiliśmy sobie postój przy najwyżej położonym schronisku na Islandii.
Spod Jöklasel rozlega się zapierający dech w piersiach widok na ocean
z jednej strony i lodowiec z drugiej.
Głód sprowadził nas z lodowca do Höfn (Port), malowniczego miasteczka nad laguną.
Tam zatankowaliśmy portfele w islandzkim banku i zjedliśmy najdroższą pizzę
na świecie (choć trzeba przyznać, że niektórym starczyła też na kolację).
Wzmocnieni pojechaliśmy złapać gumę gdzieś na drodze wijącej się wzdłuż
pięknych fiordów. Znad oceanu droga wzniosła się w pewnym momencie
w chmury, a gdy znikła, Krzych wydał polecenie pilotowi:
- Wciągnij
klapy i podwozie...
O zmierzchu zjechaliśmy z chmur do otoczonego górami portu
Seyðisfjörður.
To tutaj zawijają promy z kontynentu i tutaj doprowadzony jest po dnie oceanu
kabel telefoniczny z Europy. Wysiedliśmy z samochodów,
a ze schroniska wyszła do nas jakaś pani. Darek zagaił:
- Well, hello, we are from Poland and we were supposed to be here by night...
- Tak, tak, pamiętam, chodźcie, pokażę wam, gdzie będzie spali.
Kto powiedział, że będziemy spali? Jak tylko zapadła noc,
na niebie pojawiła się zorza polarna, czyli aurora borealis (zwana tak podobno na cześć słynnego rosyjskiego
krążownika). Jeden z aparatów o mały włos nie przypłacił zagładą
nocnej sesji fotograficznej, gdy drogą, na której stał,
przejechał samochód. Po samochodzie został tylko ślad na zdjęciu,
kierowcy dotąd nie odnaleziono.
W Seyðisfjörður pojawiliśmy się właściwie tylko po to, żeby
podziwiać zorzę.
Rankiem, niewyspani choć zadowoleni, ruszyliśmy do "północnej stolicy"
Islandii, zaglądając po drodze do oblodzonego wnętrza gigantycznego wulkanu.
zdjęcia z dnia 5