Akureyri, "północna stolica" Islandii. Drugie co do wielkości miasto na wyspie,
z własnym uniwersytetem. Otoczone górami o wysokości nawet 1500 m.
Mieszkańcy są szczególnie dumni z ogrodu botanicznego Lystigarður Akureyrar,
w którym, dzięki specyficznemu mikroklimatowi miasta, kilka kilometrów od koła podbiegunowego rosną rośliny z Nowej Zelandii, Hiszpanii czy Tanzanii, jak również typowe gatunki flory islandzkiej. Akureyri to świetne centrum wypadowe dla ornitologów, biologów, wulkanologów oraz zwykłych turystów. Można się stąd dostać na wysepkę Grímsey, najdalej na północ wysunięty kawałek Islandii, przecięty przez koło podbiegunowe.
Pierwszy przystanek tego dnia - Goðafoss (wodospad bogów). Nazwa pochodzi
od bożków pogańskich, których posągi zostały wrzucone do wodospadu,
kiedy Althing podjął decyzję o chrystianizacji Islandii. Wodospad
nie jest może gigantyczny, ale bardzo malowniczy, niechętnie więc ruszyliśmy w
dalszą drogę. Zahaczyliśmy o Dimmuborg, park krajobrazowy z niesamowitymi
formacjami lawy porośniętej roślinnością. Następny punkt programu
zobaczyliśmy z daleka - dymiące pole geotermalne Leirhnjúkur.
Widoki bajkowe, niesamowite kolory, gra światła w pióropuszach pary... i smród
zgniłych jaj. Siarkowodór, dla odmiany. Po inhalacji przy Leirhnjúkur dotarliśmy
do wulkanu Krafla. W jego kalderze, mimo wielkiego ryzyka,
wybudowano stację geotermalną, która wykorzystuje parę z wnętrza
ziemi do produkcji energii elektrycznej (60 MW). Gdy przy pierwszej próbie odwiertów ciśnienie wyrzuciło
sprzęt górniczy w powietrze, trzeba go było zbierać w promieniu kilku kilometrów.
A oto Dettifoss, największy i najgłośniejszy wodospad w Europie
(nie mylić z najwyższym). Wysoki na 44 mm, szeroki na 100,
przez próg przepływa około 200 m
3 na sekundę(!).
Niesamowity huk i poczucie maleńkości wobec potęgi natury... W drodze powrotnej
zachwyciliśmy się jeszcze jeziorem Mývatn i wróciliśmy do Akureyri.
To chyba koniec pierwszej części wyprawy...
zdjęcia z dnia 7